Mieszkam w mieście i mam wszędzie blisko.
Tylko jakoś tak do bliskich nie po drodze.
Musimy zarabiać na siebie, a wymagania konsumpcji rosną. Więc co? Proste. Nie mamy czasu nawet na wspólny lunch, a potem zostajemy w pracy po godzinach. Jezu, jechać gdzieś godzinę żeby się spotkać? Niestety nie mam siły, poza tym obowiązki po pracy wzywają (rachunki, zakupy, wanna po całym stresującym dniu).
Przez taki stan rzeczy powoli wyprosiliśmy z naszego życia emocjonalną bliskość. Pamiętacie czasy ziomków z osiedla? Dzwoniło się na domowy i zaraz był pod drzwiami. Nawet mama znała ksywę, kiedy się zapomniało prawdziwego imienia. ;) Teraz te ziomki, rozstrzelone po całym wielkim mieście, pokonują godziny drogi z przeszkodami żeby raz na parę miesięcy się spotkać. Tylko to już nie ta jakość. Bo mamy dwie godziny na miesiąc i gadamy o tym że jest fajnie, wszystko spoko, jak w poście na Facebooku, a nie dzielimy ze sobą trudnej w odbiorze codzienności.
Nie dramatyzując: jak zawalczyć o to, co jest jedynym prawdziwym lekarstwem na samotność w tłumie?
- Kilka osób – nie wszystkie – mogą zostać Twoimi najbliższymi przyjaciółmi. Każda z tych osób jest Ci potrzebna w życiu do trochę czego innego – w zależności od tego jak postrzega świat.
- Patrz komu ufasz – trudno, naprawdę bardzo bardzo trudno znaleźć osobę, której można zaufać. Od momentu gdy uwolniliśmy związki damsko-męskie od tradycyjnego modelu, zdążyliśmy popełnić tyle błędów i narobić sobie nawzajem tyle świństw, że zaufanie „ad hoc” jest kojarzone raczej z naiwnością lub frajerstwem niż szlachetną cechą charakteru.
- Walcz o ludzi – dawaj im szansę, poświęcaj się, wybaczaj. Właśnie tak się rodzi prawdziwa bliskość.
W odniesieniu do naszego kraju jest to pewnie głównie problem Warszawy (bo resztę polskich miast można przejść przecież całe na piechotę <– złośliwy żart Warszawiaka;)). Ciekawa jestem, w czym Wy widzicie źródło problemu oraz jak temu zaradzić?